Czasem, aby uświadomić nam jak bardzo nasze utrapienia są błahe, ludzie podają przykłady innych, którzy znaleźli się w naprawdę nieprzyjemnych sytuacjach. Chwyta to za serce, uwalnia empatię i faktycznie uzmysławia nam (a przynajmniej mnie), że tak naprawdę nie mamy problemów.
Dziś zostałam jednak uświadomiona w jeszcze bardziej dobitny, wręcz abstrakcyjny sposób. I to na lekcji fizyki.
Wyobraźcie sobie jak malutcy jesteśmy w skali wszystkich ludzi na całej Ziemi. A potem pomyślcie jak wielki jest układ słoneczny, nasza galaktyka, wciąż powiększający się wszechświat! I w tej ogromnej przestrzeni jesteśmy my. Co więcej, kiedyś na naszej planecie życie przestanie istnieć. Słońce nie będzie świeciło wiecznie a Andromea (sąsiadująca galaktyka) tylko czeka, aby się z nami zderzyć. I kiedyś ten dzień nadejdzie. A my nie będziemy mogli nic zrobić. Najzwyczajniej w świecie gatunek ludzki przestanie istnieć.
Tak, wiem, że brzmi to jak scenariusz jakiegoś filmu katastroficznego, ale... takie są fakty.
Tak, to prawda, że nastąpi to za kilka miliardów lat.
Mimo wszystko cały ludzki dorobek przepadnie. Wszystkie te piękne budynki, rzeźby, obrazy, my... po prostu przestanie istnieć.
Brzmi dość przerażająco.
A pośród tego wszystkiego, sztuką jest na nowo zrozumieć sens naszej egzystencji i wszystkiego, co czynimy. Niesamowite jak to do mnie dotarło. O tak.. zdecydowanie lubię fizykę, choć teraz mam ciężki orzech do zgryzienia.
I w kontraście do całego tekstu, żeby nie było zbyt depresyjnie, kilka zdjęć uśmiechniętej mnie w czarnej spódniczce z falbankami, niebieskiej bluzce na ramiączka i uroczym sweterku boho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podoba Ci się post? Masz jakieś pytania? A może chcesz wyrazić niezadowolenie? Pisz śmiało!